Treść filmu odbiegała od typowych amerykańskich dramatów...do 20 minut przed końcem. Jak dla mnie ten film mógł się zakończyć po scenie zemdlenia Charliego w kościele. To co nastąpiło potem totalnie zbanalizowało wszystko, co zostało wypracowane przez cały czas do tej chwili.
Tytułowy "błękitny deszcz" jest zbędnym banałem.
Zgadzam sie, ta rozmowa z zona Whitakera na cmentarzu czy scena na plazy z Liotta i wnukiem byly zbedne i kiczowate, nie lubie jak ktos mi wciska taki "Chrzescijanski banal", lubie jak film konczy sie z pewnymi niedomowieniami, zamiast "zyli dlugo i szczesliwie )badz nieszczesliwie)".
Choc caly film w ostatecznosci zacny, klimatyczny i poruszajacy momentami