Szkoły powinny obowiązkowo obejrzeć "Lekcję Miłości" w ramach przygotowania do życia w rodzinie. Jola - cudowna, zjawiskowa, piękna i jednocześnie zwykła kobieta. Najzwyklejsza. Każdy człowiek pragnie miłości. Nawet jej głupkowaty mąż. Żal mi tego człowieka. Tak jak Joli wpojono, że jej rolą jest się poświęcać na dobre i na złe, tak jej mąż żył w przekonaniu, że kobieta jest tylko do rodzenia dzieci i można jej przywalić kiedy się chce. Niełatwo było mi zasnąć po obejrzeniu tego filmu. Scena rozmowy z księdzem powala na kolana. Oto inteligentna, doświadczona życiem kobieta, matka dorosłych dzieci przychodzi po poradę życiową do młodego kawalera. Jedyne, co ma on jej do zaoferowania to banały, których nie rozumie. Nie potrafi odpowiedzieć na pytanie "czy można kochać człowieka, który całe życie cię krzywdzi". Jego pusty wzrok jest jednym z najmocniejszych momentów tego filmu. No i pan Wojtek. Tak samo jak Jola zwykły człowiek. Żaden profesor, żaden elegant, czy artysta. Wspaniały mężczyzna. Po prostu.
Jest w tej historii swoisty urok. I smutek, że kobiety godzą się na sprzedanie swojego życia i godności słowom wypowiedzianym 45 lat temu. I nie ma z tego dobra. A jej męża w żaden sposób mi nie żal. Rozumiem, że też nie był szczęśliwy. Ale nic nie usprawiedliwia radzenia sobie ze swoimi frustracjami poprzez krzywdzenie innych.
O ile temat szczecińskiej kawiarni "Cafe uśmiech" mógłby zainteresować widza jako zjawisko socjologiczne związane z próbą zagłuszania samotności przez osoby w wieku plus 50, o tyle temat podjęty przez autorki filmu "Lekcja miłości" jest żenujący, a film można określić jako "marne disco polo polskiego dokumentu filmowego". Nie wiem kto pozwolił, żeby taki film ujrzał światło dzienne, ale zwracam się do tych osób z prośbą, by uszanowały wrażliwość widza i doceniły jego umiejętności odróżniania filmów wartościowych od filmów , które nie powinny nigdy ujrzeć światła dziennego. Dokument nie zawiera w sobie żadnych wartości artystycznych. Przedstawia kilka lat z życia kobiety, która nie radzi sobie z codziennymi problemami. Żyje w wyimaginowanym świecie lat dwudziestych ubiegłego wieku, gdzie na salonach brylowały kokoty w czarnych sukniach z jarmarczną biżuterią. Bohaterka nie ma nic do zaoferowania światu, oprócz własnego egoizmu i zaślepienia w poszukiwaniu szczęścia... Po wysłuchaniu na zakończenie projekcji filmu wypowiedzi bohaterów pojawiających się w "Lekcji miłości" - stwierdzam, że jeśli nie będziemy takim "dziełom" mówić kategorycznego "NIE" , to poziom polskiego dokumentu filmowego sięgnie dna.
W odniesieniu do Twojej wypowiedzi ciekawa jestem jakim "dziełom" dokumentu mówisz zdecydowane "TAK"?
Nie mogę uwierzyć, że tu tak odebrać fantastyczną osobę, jaką jest Pani Jola oraz dokument o niej... no cóż - wszystkim nie dogodzisz. Dla mnie zajebisty film i jeszcze zajebistsza kobieta :) a i jej historia jest ważna. Ile kobiet dało sobie wmówić, że życie kończy się po trzydziestce, albo że nie zasługują na szczęście? Za dużo!
Mąż Pani Joli absolutnie nie zasługuje na współczucie. Przemocowe traktowanie drugiej osoby (i to przez lata) to świadomy wybór, a nie kwestia niewiedzy! Jeśli znasz angielski, polecam książkę "Why does he do that?" autorstwa Lundy'ego Bancrofta. Powinna ją przeczytać każda kobieta, bo pięknie uodparnia na wymówki przemocowców. Wiedza to siła.
Toteż ja mu wcale nie współczuję. Żal mi go, bo jest ofiarą wychowania, ale to go nie zwalnia z myślenia, masz rację.
Myślę, że jemu po prostu tak było wygodnie. I to jest najbardziej przerażające w tym wszystkim. Niektórzy nie chcą dostrzec człowieczeństwa drugiej osoby, bo dbają tylko o siebie.