i to nie byle jakich - kulturoznawstwo, historia sztuki i filozofia, klasyczne wykształcenie, geny
inteligenta, kilka przeczytanych książek, parę podróży to za mało, by bez pomocy zanurkować w ten
film głębiej niż za napisy początkowe. To jest kopalnia wiedzy i odniesień podlana słodko gorzkim,
symbolicznym krajobrazem Skandynawii. Robi gigantyczne wrażenie i bezkompromisowo poraża,
ale w zasadzie nie wiadomo czym. Tym, że nie wiadomo dlaczego ma się to prymitywne wrażenie że
właśnie obejrzało się coś najważniejszego, czy może tym że jedno życie to za krótko by dowiedzieć
się o świecie choćby połowę tego, co Tarkowski nonszalancko sprzedaje w dwóch godzinach
seansu.
Nie wiem co jest zabawniejsze - te "geny inteligenta", czy fakt że ktoś przez tyle lat życia przeczytał tylko kilka książek.
Chociaż nie wiem czy "zabawne" to dobre określenie.
W te "geny inteligenta" można wierzyć bądź nie, możemy się spierać, czy predyspozycje intelektualne się dziedziczy. A co do ilości przeczytanych przeze mnie książek - nie wiem, nie liczę, ale wciąż uparcie wydaje mi się, że przeczytałam za mało, co ten film tylko potwierdza :(
Już odrzucając te rozważania na temat czysto biologicznego dziedziczenia predyspozycji intelektualnych, to trzeba się zgodzić z „dziedziczeniem”, lub raczej nabywaniem, pewnych zdolności w procesie socjalizacji. Czy środowisko inteligenckie jest „przyczynkiem” do takiego rozwoju? Na pewno.
Co do sprzedawania - to, mimo że wiem, że stwierdzenie nie było użyte wprost, nie mówmy o sprzedawaniu. Tarkowski nie kupczył ideami czy symbolami. Raczej przedstawiał swój bogaty świat wewnętrzny, licząc na rozbudzenie w widzu tej refleksji, o której piszesz w pierwszym poście.
Czytając takie wypowiedzi, sugerujące, że dane dzieło to wielka Sztuka, ponieważ trudno je zrozumieć, a jednocześnie nie podające klucza interpretacyjnego, cóż takiego trzeba wiedzieć, by rozumieć, odnoszę wrażenie, że omawiany utwór ma jedynie stworzyć iluzję niezwykle głębokiego, bogatego w niezwykłą treść i nawet sam twórca nie wie, co tak właściwie chciał powiedzieć. Może właśnie na tym polega tajemnica symboliki, że nie ma żadnej tajemnicy? Czy symbole nie mają właśnie takiego znaczenia, jakie nada im konkretny widz? Czy wielkość nie sprowadza się do tego, by w odbiorcach tworzyć wrażenie wielkości? Strzępy interpretacji Ofiarowania, jakie znajdują się tutaj na forum, nie prowadzą do ostatecznej konkluzji, nie można streścić przesłania tego filmu, a jedynie rozbijać poszczególne sceny na elementy składowe i tłumaczyć je jeden po drugim. Ofiarowanie to bardziej wewnętrzne przeżycie, które niewątpliwie jest inne i pełniejsze dzięki znajomości kultury, religii, ale swój osobisty sens może odnaleźć przecież każdy. Obawiam się, że taka postawa, iż potrzeba wielkiego wykształcenia do zrozumienia tego filmu prowadzi również do zniekształconej jego percepcji na skutek ustawiania się niżej od twórcy i w efekcie oglądania "z kolan", niedostrzegania niedociągnięć czy niespójności w owej symbolice. Nie budujmy wrażenia, że tylko wybrani mogą docenić to niezwykłe dzieło.
Otóż to. Podpisuję się pod tą wypowiedzią wszystkimi kończynami. Traktowanie „Ofiarowania” a priori jako swoistego „numinosum” narzuca niejako uniżenie, a to dalej kino, choć ociera się o genialność. Uważam, że i prosty człowiek, może doskonale zrozumieć ten film, bo Tarkowski w każdym (prawie) filmie dotyka „wnętrza widza”. A jak ktoś bebechy ma nie na miejscu to i dwadzieścia lat studiów nie pomoże ;)
* Szkoda, że na filwebie nie można edytować. „Nadprzecinkowość” i „niedoprzecinkowość” (w zależności od zdania) to nieuleczalna choroba, pardon ;)
Nie tylko Ofiarowania nie zrozumiałam, ale także Twojego komentarza. "Bebechy nie na miejcu" mają być metaforą nieczystego sumienia?
Myślę, że Ofiarowanie może poruszyć każdego widza, bez względu na wykształcenie, ale do rozszyfrowania metafor użytych przez Tarkowskiego potrzeba już chyba zaawansowanej hermeneutyki
Odnośnie do „bebechów” - chodziło mi raczej o przenośnię „wnętrzności” (wnętrza) widza ;) Mam wrażenie, że filmy Tarkowskiego trafiają do ludzi o podobnym poziomie wrażliwości i tyle; nie dorabiałabym do tego żadnej głębszej filozofii.
Z drugim zdaniem się zgadzam, ale nie uważam by odczytywanie metafory po metaforze i symbolu po symbolu było warunkiem zrozumienia filmu. Ja do tych filmów często wracam i z każdym seansem odkrywam coś, co przy poprzednim mi umknęło.
kiedyś przeczytałem anegdotkę (nie wiem na ile prawdziwą), że po puszczeniu "Zwierciadła" na jakimś festiwalu kilku krytyków zostało na sali i rozpoczęli debatę o czym właściwie film jest, a Tarkowski stał sobie obok i ogólnie się przysłuchiwał. Po dłuższym czasie przychodzi zdenerwowana sprzątaczka i daje tym panom "delikatnie" do zrozumienia, że chce wykonać robotę, za którą jej płacą. Krytycy oburzeni "my tu o sztuce !" itp. a ona odpowiada, że przecież w tym filmie nie było nic dziwnego. Oni wzrok wypełniony pogardą - pytają się: "W takim razie o czym to było?"; sprzątaczka odpowiada, że film był o człowieku, który zranił swoich bliskich, chciałby ich przeprosić, ale nie wie w jaki sposób, ma wrażenie, że jest już za późno na jakiekolwiek przeprosiny i chce tylko wyrazić, że mimo wszystko żałuje. Ci się śmieją pod nosem, a Tarkowski po chwili "Nie mam nic dodania".
Pozdrawiam.
Historia prawie prawdziwa ;-) Ta przez ciebie opisana trochę się różni w szczegółach od tego co w jednym z wywiadów opowiedział sam Tarkowski ale puenta dokładnie ta sama :-) W sieci można wyszperać trochę wywiadów z reżyserem. Głównie po rosyjsku ale czasami niektóre z nich mają angielskie napisy.
Właśnie mnie zachęciłeś do Tarkowskiego od czego skutecznie odwodzili mnie tacy ludzie jak założyciel tematu. :D
Gdyby to dzieło nie było podpisane nazwiskiem Tarkowskiego, to byście się tak nad nim nie spuszczali.
Absolutnie się z Tobą zgadzam, Mr.President1. Tak samo odbieram ten jak i inne filmy Tarkowskiego, które udało mi się do tej pory obejrzeć. Pozdrawiam
Co to za jakieś odzywki ordynarne do założyciela tematu?
"Nie pucuj się"? Co to w ogóle znaczy? Przecież to jakiś kolokwializm jest obrzydliwy...
daj sie troche im dowartosciowac po gowno studiach, ktore zapewniaja co najwyzej prace w maku albo lidlu. Gdzies te frustracje musza wyrzucic... i lepiej w takiej nieszkodliwej formie niz to co odwala lgbtqwerty.
Historia sztuki czy filozofia gówno-studiami? Chyba Twoją matką gówno-studium. Żyjąc w tym kraju, w tym na poły strasznym, na poły śmisznym post-chłopskim społeczeństwie, gdzie najważniejszą wartością stał się pieniądz i to jak go pozyskać, nie sposób nie zauważyć jak ciężkie jest w nim życie inteligenta. Mimo, że inteligenci nie są prymitywną siłą, to właśnie dzięki nim świat przez lat setki popychany był do przodu i kultura wprawiana była w rozwój. Dziś jak nigdy wcześniej widać, choćby na przykładzie Twojej wypowiedzi, jak bardzo nierównomieny stał się rozwój technologiczny i materialny, względem rozwoju humanistycznego i duchowego. I jak bardzo potrzeba odnowy duchowej jest w obecnych czasach niezbędna. Bo przecież stanowimy sól ziemi. Gdy trzeba było wstrząsnąć dyktaturami, wtedy nas potrzebowały bezkształtne masy, które nie widzą dalej niż kawał kiełbasy - jak mawiał poeta.